Jak zwykle przed wyborami władze miasta karmiły wyborców obietnicami. Niestety, natychmiast po ich zakończeniu po raz kolejny okazało się, że słowa polityków nie tylko nic nie kosztują, ale i nic nie znaczą. Kilka dni temu przedstawiliśmy w "Wyborczej" projekt
budżetu, z którego wyleciały zapowiadane jeszcze kilka tygodni temu sportowe inwestycje.
Na posiedzeniu komisji
sportu projektem budżetu zajmowali się radni. Mówiono m.in. o hali przy ul. Skorupki, która po włożeniu w nią 5,4 mln zł miała już w przyszłym roku pomieścić 4 tys. kibiców. Pozwolenie na budowę już jest. I tyle... Poruszono też temat Anilany, która miała stać się pięknym centrum rekreacji, a w pierwszym etapie zostać chociaż zadaszona. Pieniędzy w
budżecie wystarcza jednak tylko na przywrócenie do użytku basenu.
Czy ktoś obruszył się na to, że plan remontu hali sportowej zaraz po wyborach bez słowa wytłumaczenia wylądował w koszu? Że na przygotowanie dokumentów wydano blisko 400 tys. zł? Nikt. Wszyscy spokojnie przeszli nad tym do porządku dziennego. Podobnie jak nad tym, że nic nie wyjdzie z zapowiadanego przeniesienia boiska na Widzewie do pobliskiego parku. Czy, że mniej pieniędzy będzie na cały sport, w tym na dotacje. Jedyne krytyczne zdanie w tym temacie brzmiało: "To nie jest rozwijanie sportu, a zwijanie". Zdanie równie trafne, co odosobnione.
Nie widzę też wielkiego obruszenia w łódzkim środowisku sportowym - czy to w klubach, czy wśród kibiców. Ani oni, ani nawet opozycja mająca wyłożone na tacy powody do uzasadnionej krytyki, larum nie podnoszą. Wygląda to tak, jakby wszyscy z góry byli pogodzeni z tym, że przedwyborcze obietnice składa się po to, by ich nie spełniać. Że władza może mamić wyborców i deklarować cokolwiek sobie wymyśli. Bez jakichkolwiek obaw o konsekwencje, gdy deklaracji tych nie spełni. Nawet bez obaw o krytykę. A skoro tak jest, to nic dziwnego, że z pustych deklaracji tak chętnie korzysta.
Wyjątkiem jest Witold Skrzydlewski. Po tym, gdy z budżetu wyleciały zapowiadane pieniądze na budowę stadionu Orła, prezes żużlowców pojawił się na komisji sportu. Przypomniał radnym i władzy o obietnicach, wspomniał, że nie dotrzymuję ich ludzie bez honoru, zaapelował o zmianę budżetu. Słowem: zawalczył o swoje. Najbliższe tygodnie pokażą, czy wywalczył. I czy warto jest iść jego śladem, czy też rację mają ci, którzy dawno już sobie odpuścili