Damian Bąbol: Zna już pan odpowiedź na to, co się stało z Widzewem w pierwszych minutach meczu z Wisłą Kraków?
Marcin Kaczmarek: Trudno mi to wytłumaczyć. Wisła błyskawicznie wykorzystała dwie sytuacje. Później robiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby doprowadzić do remisu. Niestety, nie udało się. Trzeba przyznać, że byliśmy bardzo blisko remisu. Jeszcze w pierwszej połowie strzeliliśmy kontaktową bramkę, później Ben Dhifallah nie wykorzystał świetnej sytuacji, trafił w słupek. Szkoda. Później dostał czerwoną kartkę i musieliśmy włożyć w ten mecz dwa razy więcej zdrowia.
No właśnie, ma pan pretensje do Tunezyjczyka za jego nieodpowiedzialne zachowanie w drugiej połowie?
- Eh... Szczerze mówiąc trochę tak. Tym bardziej że stało się to, kiedy ostro goniliśmy
wynik. W pewnym momencie zaczęliśmy nawet przeważać, ale bez jednego zawodnika nasze szanse bardzo zmalały. Poza tym wydaje mi się, że w drugiej części
gry Wisła nie stworzyła sobie klarownych sytuacji do podwyższenia prowadzenia. No cóż, nie można się załamywać. Postaramy się, aby zdobyć punkty w następnym meczu.
Nazwa Wisła Kraków działa na pana jak płachta na byka?
- Nie, dlaczego?
Pamiętam mecz z poprzedniego sezonu ŁKS-u z Wisłą Kraków (1:2). Jako zawodnik drużyny z al. Unii w tamtym spotkaniu też walczył pan jak lew, strzelając nawet gola, którego Robert Małek nie uznał.
- Na takie mecze jak z Wisłą, Legią czy z Lechem podświadomie motywujemy się w podwójny sposób. Ale nie jest tak, że drużyna z Krakowa wywołuje u mnie wściekłość. Poza tym nawet nie powinniśmy do tego w ten sposób podchodzić, że na jednego rywala mobilizujemy się bardziej, a na drugiej słabiej. To jest ekstraklasa i za każdym razem musimy dawać z siebie wszystko. W przeciwnym razie możemy zapomnieć o utrzymaniu się w czołówce. Jeśli chodzi o mnie, to powiem tak: dopóki mam zdrowie, wychodzę na boisko po to, żeby biegać i walczyć na maksa. W meczu z Wisłą nie tylko ja zostawiłem kawał serducha, ale też cała drużyna. Niestety, na marne...
W ostatnim meczu co chwila dochodziło do starć między wami a piłkarzami Wisły. Czasami można było odnieść wrażenie, że zamiast gry w piłkę chętnie dalibyście sobie po razie.
- Po prostu my graliśmy ostro i Wisła też. Widziałem, że Ivica Iliev coś tam chciał ode mnie, wymachiwał rękami, ale za bardzo się tym nie przejąłem. To jest
piłka nożna, męska gra. Na boisko wybiega 22 facetów nie po to, żeby sobie porozmawiać o życiu, ale wydrzeć zwycięstwo.
Drugi mecz z rzędu przegraliście na swoim stadionie. Wolicie grać na wyjazdach?
- Absolutnie nie. Zdecydowanie bardziej wolimy grać u siebie, przed swoimi kibicami. To chyba jest jasne. Wiadomo, że bardzo chcemy, aby więcej ich przychodziło nas dopingować. Teraz po prostu musimy wziąć się w garść. Niedługo przyjdzie czas, że znów będziemy zwyciężać na naszym stadionie.
jazz1910
Oceniono 6 razy 6
www1908_ jak tam po meczu przyjaźni z wielkimi Tychami? :) byłeś na meczu? 300 osób!!! ale publika... mecz był tak nudny że po 10 minutach 200 "kibiców" wyszło ze stadionu.
w Łodzi bez zmian: lks Nowa Degeneracja