W piątek wieczorem w urzędzie miasta doszło do kolejnego spotkania prezydent Hanny Zdanowskiej z szefami Widzewa i ŁKS-u. Tematem była przyszłość stadionów. Po przerwaniu inwestycji przy alei Unii i fiasku alei Piłsudskiego wciąż nie wiadomo, czy i kiedy w
Łodzi powstanie nowy obiekt.
W magistracie zjawiły się najważniejsze osoby w obu klubach, czyli
Sylwester Cacek i Jarosław
Turek, szef rady nadzorczej ŁKS-u, lecz żadna decyzja jeszcze nie zapadła.
Łódź jest jedynym dużym miastem w Polsce, które nawet nie zaczęło budowy nowego stadionu. A przecież rok temu miało w ekstraklasie dwie drużyny, a teraz jedną.
Jak już informowaliśmy w sobotę, najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem, o którym mówiono, była budowa dwóch mniejszych obiektów na 15 tysięcy miejsc. Na plany miasta nie wpłynął nawet upadek ŁKS-u, który po odebraniu licencji i wycofaniu się z pierwszej ligi praktycznie przestał istnieć. Choć nie wiadomo, ile potrwa odbudowa klubu z alei Unii, ani czy w ogóle do niej dojdzie, władze Łodzi nie chcą wycofać się z inwestycji. Co więcej, widzą w niej koło ratunkowe, które może pozwolić wyjść nowemu ŁKS-owi na prostą. - Wydaje się, że jest to trochę odwrócona kolejność, bo przecież stadiony powinno się budować dla klubów, a nie budować kluby pod stadion - zwraca uwagę Cacek. I dodaje ironicznie: - Wychodzi na to, że od początku źle podszedłem do Widzewa. Powinienem powiedzieć, że nie wejdę do klubu, jeśli miasto nie zbuduje stadionu.
A co Cacek sądzi o propozycji 15-tysięcznego obiektu dla Widzewa? - Nie możemy się na to zgodzić. Taki stadion byłby dla nas po prostu za mały. Trzeba sobie zdać sprawę, że nie będzie w Widzewie wielkiej piłki, jeśli nie będzie większego stadionu - odpowiada. Nie oznacza to wcale, że wciąż twardo trzyma się budowy przy alei Piłsudskiego 30-tysięcznika. Według naszych informacji Cacek jest gotów zgodzić się na wybudowanie mniejszego obiektu. - Bylibyśmy w stanie zaakceptować stadion na 19-23 tysiące miejsc. Taka wielkość mogłaby być przez nas rozważona - przyznaje.
Czy na postawienie takiego obiektu zgodzą się władze Łodzi? I czy wreszcie będzie długo oczekiwany kompromis, który zadowoli obie strony? Te pytania na razie pozostają bez
odpowiedzi. Magistrat ma ogłosić swoje plany w najbliższych dniach. Trudno przewidzieć, jakie one będą, bo na piątkowym spotkaniu padało wiele pomysłów i rozważano kilka wariantów. Nie chodzi tylko o liczbę i wielkość stadionów, ale także o sposób ich powstania. Jak ustaliliśmy, w trakcie spotkania z prezydent Zdanowską padły pytania m.in. o możliwość ponownego podejścia do partnerstwa publiczno-prywatnego na Widzewie. Przypomnijmy: takie podejścia zakończyły się fiaskiem. W rozmowie z "Gazetą" potwierdza to Cacek. Dodaje jednak, że taki pomysł go nie interesuje. - Wcześniejsze próby pokazały, że to udać się nie może - tłumaczy.
O czym jeszcze Zdanowska miała rozmawiać z szefami obu klubów? Podobno prezydent pytała się o to, jak widzą możliwość rozpoczęcia budowy jednego 15-tysięcznego obiektu, a za jakiś czas drugiego, znacznie większego. Rozważano także budowę stadionów z możliwością ich powiększenia czy budowę niepełnego obiektu, np. z trzema trybunami.
Cacek: - Według mnie postawienie mniejszego stadionu z myślą o jego dalszej rozbudowie nie jest dobrym rozwiązaniem. Takie obiekty mają przecież służyć kilkadziesiąt lat i już teraz trzeba myśleć o tym, co będzie w przyszłości. A jestem pewien, że za 10 lat okaże się, że wiele z obecnych stadionów jest za małych. Bo prędzej czy później nasza piłka pójdzie do przodu i kibice zaczną chodzić na mecze w znacznie większej liczbie. Jeśli chodzi natomiast o naszą ewentualną grę na ŁKS-ie, to nie ma na to szans. Nas to nie zadowoli. Chodzi m.in. o bliskość Atlas Areny, a w związku z tym - o naszą rolę. Tam po prostu zawsze bylibyśmy petentem, który będzie uzależniony od innych imprez. No i tak jak już mówiłem, nas 15-tysięczny stadion nie interesuje. W obecnej sytuacji ŁKS zadowoliłby pewnie obiekt nawet na 7 tysięcy osób, ale nie nas. Każdy klub ma po prostu swoje ambicje.
Właściciel Widzewa podkreśla, że teraz wszystko jest w rękach miasta, które musi wreszcie podjąć jakąś decyzję. Sam sugerować rozwiązań nie zamierza. - Nie zgadzamy się na to, by obarczać nas odpowiedzialnością za tak ważne decyzje. To władze mają mandat polityczny i muszą same radzić sobie z ciężarem podejmowanych działań. Czekamy więc na informację ze strony miasta.
Pytany o to, czy jego cierpliwość się nie kończy, odpowiada: - Każdemu kiedyś się kończy. Ja jednak jeszcze czekam. Daję sobie i miastu czas do końca przyszłego roku. Wówczas okaże się, na czym stoję. I podejmę odpowiednie kroki. Jakie? Nie chciał ujawnić.