Wszystkie akcje polskiej ligi na Ekstraklasa.tv »
Widzewiacy przyjechali do Bełchatowa podbudowani okazałym zwycięstwem 4:1 nad liderem - Jagiellonią. W meczu z GKS-em nie byli już tak efektowni. Piłkarze Andrzeja Kretka z trudnością stwarzali sobie sytuacje pod bramką gospodarzy. Do ich poziomu dostosował się GKS. Bełchatowianie momentami byli w ataku kompletnie bezradni. Andrzej Kretek miał zapewne przed spotkaniem dylemat, któremu z bramkarzy dać szansę. Zarówno Mielcarz, jak i Kaniewski nie ustrzegli się w ostatnich potyczkach błędów. Ostatecznie bronił Mielcarz, ale słowo "bronił" było w tym wypadku nadużyciem. Przez całe spotkanie gospodarze zdołali oddać tylko jeden celny strzał na jego bramkę, który jak się okazało dał im trzy punkty.
W pierwszej połowie meczu nie doczekaliśmy się emocji. Obie drużyny grały bardzo asekuracyjnie, nie angażowały dużej liczby zawodników w akcjach ofensywnych. Kibice zgromadzeni na Sportowej 3 doczekali się pierwszych składnych akcji dopiero pod koniec pierwszej odsłony. W 44. minucie ładną indywidualną akcją popisał się Kuświk, ale jego strzał mierzony w samo okienko bramki, minął słupek o około metr. Widzew oddał w pierwszych 45 minutach dwa strzały - oba celne, ale lecące prosto w Sapelę, który nie miał prawa się pomylić. Czekamy na bardziej ryzykowną grę obu stron w drugiej odsłonie meczu.
Ta rozpoczęła się obiecująco. Najpierw bliski pokonania Mielcarza był Małkowski. Jego strzał z dystansu był jednak minimalnie niecelny. W
odpowiedzi Robak będąc sam na sam z Sapelą trafił tylko w boczną siatkę.
Na kolejną okazję musieliśmy czekać do 62. minuty. Grzelczak w pojedynku jeden na jeden z Sapelą uderzył w kierunku długie rogu, ale bramkarz gospodarzy popisał się instynktowną interwencją nogami. Kilkanaście minut później bohater gospodarzy z powodu kontuzji musiał opuścić boisko. W jego miejsce na placu gry pojawił się debiutujący w
Ekstraklasie Łukasz Budziłek. Paradoksalnie od tego momentu goście przestali grać. Kolejne okazję stwarzał już tylko GKS.
Najgroźniejszym zawodnikiem w ich szeregach przez cały mecz, już nie pierwszy raz w tym sezonie, był Maciej Małkowski. Reprezentant Polski kilka razy bezlitośnie zakręcił łódzkimi graczami, ale to nie on stwarzał największe niebezpieczeństwo. Zawodników ofensywny za wszelką cenę chciał wyręczyć obrońca Marcin Drzymont. W 78. minucie pomylił się nieznacznie, kiedy główkował z kilku metrów. Kiedy w 95. wydawało się, że spotkanie musi zakończyć się bezbramkowym remisem, przy kolejnym stałym fragmencie Drzymont raz jeszcze wybrał się w pole karne gości. Po centrze Małkowskiego żaden z widzewiaków nie zdołał wybić
piłki, a ta trafiła do stojącego trzy metry od bramki Drzymonta. Stoper uderzył bez namysłu futbolówka wturlała się do bramki Mielcarza.