To szokująca wiadomość, choć nie niespodziewana. Już rok temu zanosiło się, że Zatorski pożegna się z klubem, w którym zaczynał karierę. Uratowała go zmiana trenera, ale nowy kontrakt podpisał jako jeden z ostatnich. Od tego momentu zaczął się dla niego dobry czas. Wyleczył kontuzję, która przeszkadzała mu w grze, w reprezentacji Polski wygrał rywalizację z Krzysztofem Ignaczakiem, w klubie spisywał się znakomicie. W przyjęciu zagrywki nie ma sobie równych w PlusLidze, coraz lepiej broni. To, że radykalnie odmieniona PGE Skra w efektownym stylu awansowała do finału mistrzostw Polski, to w dużej mierze jego zasługa.
Od kilkunastu tygodni pojawiały się słuchy, że 24-letni libero może odejść z Bełchatowa. Podobno chętnie zatrudniłaby go Resovia, szukająca następcy Ignaczaka. Siatkarz nie chciał o tym rozmawiać, podobnie jak szefowie klubu. Tak jest do dziś, jednak ani Zatorski, ani prezesi PGE Skry nie zadeklarowali, że zawodnik przedłuży umowę na kolejny rok. Za to w tzw. siatkarskim środowisku aż huczy, że wychowanek bełchatowskiego klubu zmieni barwy z żółto-czarnych na niebiesko-biało-czerwone i zastąpi w Zaksie Piotra
Gacka.
W wywiadach Zatorski chwali współpracę z trenerami, atmosferę w zespole. Efektem tego jest najlepszy sezon w karierze 24-letniego libero. Dlaczego więc odchodzi? Przyczynę najlepiej oddaje slogan: gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. To oczywiście nieoficjalne informacje, ale w tym przypadku moje przekonanie graniczy z pewnością.
Zatorski to wychowanek PGE Skry, a tacy z reguły mają najgorzej. Nie tylko w
Bełchatowie, lecz także w Trentino,
Realu Madryt czy nawet Barcelonie (patrz - odejście do Bayernu Thiago Alcantary). Im zawsze trudniej jest się przebić i przede wszystkim zarabiają najmniej w drużynie. Poza tym 24-letni siatkarz gra na niewdzięcznej pozycji. Libero - nawet najlepsi - nie mogą się równać pod względem zarobków z rozgrywającymi, atakującymi czy przyjmującymi. Co najwyżej rywalizują ze środkowymi, o których mówi się, że meczów nie wygrywają. Nie wiem, jak wysoki kontrakt miał w Bełchatowie Zatorski, przypuszczam jednak, że w Kędzierzynie-Koźlu zaproponowano mu dużo więcej. Inaczej nie porzuciłby swojego klubu i miasta.
Mój redakcyjny kolega Jurek Walczyk nie lubi głośnych sporów, dlatego podczas burzliwych dyskusji na pytanie, kto ma rację, odpowiada: wszyscy. I tak jest w przypadku Zatorskiego. Rozumiem, że młody libero chce wykorzystać swój dobry czas i zarobić jak najwięcej, bo przecież siatkarze to nie piłkarze nawet w Polsce kasujący po kilkaset tysięcy euro rocznie. Na boisku do emerytury nie dotrwa, więc zależy mu, by odłożyć jak najwięcej.
Przekonuje mnie też stanowisko PGE Skry, która nie jest już najbogatsza w siatkarskiej Polsce. Sponsora ma bardzo zamożnego, jednak nie można zapomnieć, że podpisana w ubiegłym roku trzyletnia umowa jest o 20 proc. niższa od poprzedniej. Prezesi nie mają też w zwyczaju licytować się z innymi. Tak było za czasów Edwarda Maruszaka i jest teraz, gdy stery trzyma jego następca Konrad Piechocki. Dlatego ze Skry odeszli kiedyś do AZS
Olsztyn Michał Ruciak, Michał Bąkiewicz, Piotr Gruszka (dwaj ostatni wrócili) czy Marcin Możdżonek, choć wydawali się nie do zastąpienia.
Szkoda mi Pawła Zatorskiego, bo to świetny sportowiec i niezwykle sympatyczny człowiek. Przypuszczam, że decyzja o zmianie klubu była dla niego bardzo trudna. Z drugiej jednak strony - budżet nie jest z gumy, a szefowie PGE Skry nieraz pokazali, że są fachowcami i wiedzą, co robią. Mam jednak nadzieję, że najlepszy polski libero wróci do drużyny, w której najpierw podawał
piłki, później trenował, a na końcu był jednym z jej filarów.