SIATKÓWKA. Hypo Tirol Innsbruck to teoretycznie najgroźniejszy grupowy przeciwnik mistrza Polski. Drużyna regularnie występuje w europejskich pucharach, od czasu do czasu sprawiając niespodzianki. We wtorek postraszyła
PGE Skrę, choć należałoby stwierdzić, że to bełchatowianie postraszyli sami siebie. Trener Miguel Falasca dał odpocząć
Mariuszowi Wlazłemu,
Michałowi Winiarskiemu i Ferdinandowi Tille, chociaż niedzielne spotkanie z
Asseco Resovią raczej nie kosztowało ich dużo sił i nerwów. Więcej zdrowia stracili zapewne, patrząc na wyczyny swoich kolegów, którzy grali w Innsbrucku tak, jakby dawali rywalom kilkupunktowe fory, a później udowadniali, że są w stanie wychodzić nawet z najtrudniejszych sytuacji.
Bełchatowski zespół przegrywał na pierwszej przerwie technicznej, zaś w trzeciej partii Hypo Tirol miał aż sześć punktów przewagi (19:13). Nic dziwnego, że Hannes Kronhaller, menedżer mistrza Austrii, był bardzo zadowolony ze swojej drużyny. - To naprawdę świetny występ. Szkoda, że nie udało nam się utrzymać prowadzenia i wygrać choćby seta - mówił. Jego siatkarze zdobyli kolejno 21, 27 i 24 punkty. W każdej z partii dostali jednak gratis od bełchatowian w postaci ośmiu popsutych zagrywek. W sumie daje to 24 punkty, czyli prawie jednego seta. To niepokojące zjawisko, ponieważ w niedzielę w Atlas Arenie tych błędów było niewiele mniej, bo 19.
Paradoksalnie jednak PGE Skra pokazała, że jest silną drużyną, bo mimo kłopotów z serwami była w stanie wygrać mecz, a najlepiej grała wtedy, gdy ważyły się losy setów i spotkania, czyli po 20. punkcie.
Bełchatowscy siatkarze wczoraj po południu wrócili do Polski. Samolotem, choć obawiali się strajku w Lufthansie. W sobotę o godz. 18 zagrają w hali Energia z MKS Banimex
Będzin w 14. kolejce PlusLigi.