Bełchatowska drużyna po raz trzeci w swojej historii grała o trzecie miejsce w lidze. Dotychczas miała 50-procentową skuteczność: 13 lat temu pokonała w tzw. małym finale właśnie zespół z Jastrzębia, wygrywając wszystkie trzy spotkania; dwa lata później uległa AZS Częstochowa. W tym sezonie aspiracje w klubie były dużo większe, jednak w czasie półfinałów drużyna nagle i niespodziewanie straciła formę i plany trzeba było zweryfikować.
Trzecie miejsce też jest ważne, ponieważ umożliwia starania o prawo gry w Lidze Mistrzów. Poza tym PGE Skra mogła zacząć drugą dziesiątkę medali w PlusLidze. Dotychczas miała na koncie osiem złotych krążków i po jednym srebrnym i brązowym. Poza tym 11 pozostałych rywali marzyło o najniższym stopniu podium. I jeszcze jedno, wcześniej skończony sezon to dłuższe wakacje zawodników. A większości są one bardzo potrzebne, bo nie odpoczywali właściwie od dwóch lat. Tak było w przypadku Mariusza Wlazłego czy Karola Kłosa. Ten drugi zresztą w meczach o brąz praktycznie nie pojawiał się na boisku.
Jastrzębianie nie mieli jednak zamiaru ułatwiać gospodarzom życia. Na ich nieszczęście po kilku słabych występach obudził się Facundo Conte. Argentyńczyk już w poprzednim spotkaniu grał świetnie i przez cztery dni nie stracił formy. Choć w siatkówce wygrywa drużyna, to w wyrównanej grze decydują indywidualności. A Conte w pierwszym secie zdobył cztery z pięciu ostatnich punktów dla swojego zespołu, z czego dwa po serwach.
W sobotę bełchatowianie wygrali na wyjeździe dzięki lepszej zagrywce. W spotkaniu nr 3 sytuacja się zmieniła i z wyjątkiem końcówki pierwszej partii to ich rywale byli groźniejsi w tym elemencie. Problemy mieli i Kacper Piechocki, i Michał Winiarski, a w roli katów wystąpili Grzegorz Kosok i Michał Łasko. Kiedy przewaga gości przekroczyła pięć punktów, trener Miguel Falasca wpuścił na boisko zmienników. Rozpędzeni jastrzębianie zmietli PGE Skrę i po dwóch setach był remis.
Siatkarze z Bełchatowa dawali z siebie wszystko, jednak trafili na przeciwnika niesłychanie zdeterminowanego. Na dodatek to jastrzębianie mieli w środę lepszy dzień, zwłaszcza w zagrywce. Przy
piłkach posyłanych z prędkością ponad 100 km/h nie wystarczają umiejętności, trzeba mieć też trochę szczęścia. A ono wędrowała z jednej na drugą stronę siatki. W trzecim secie było przy gospodarzach, którzy świetnie bronili, a w ataku szalał Conte, wspierany przez Wlazłego. Gdy do szczęścia brakowało PGE Skrze tylko jednej partii, ich przeciwnikom wróciła energia. Łasko znów zagrywał z ogromną siłą, a tzw. floty Grzegorza Kosoka i Patryka Czarnowskiego, choć o połowę wolniejsze, przynosiły nie mniejsze zyski. Srecko Lisinac, który w sobotę tak wspaniale atakował, tym razem rzadko dostawał
piłki. Przyczyną był słaby odbiór, dlatego Nicolas Uriarte musiał gonić
piłkę po boisku, więc o precyzyjnym rozegraniu nie było mowy.
Za to bełchatowianie serwowali źle. Tylko Conte sprawiał przeciwnikom kłopoty. Jednak kibice nie mogli narzekać na brak emocji, bo tylu kapitalnych i długich akcji nie było w dwóch poprzednich pojedynkach. Po każdej z nich zawodnicy długo dochodzili do siebie, z trudem łapiąc oddech. W tie-breaku lepsze wrażenie sprawiał Jastrzębski Węgiel, jednak PGE Skra walczyła niesamowicie. Także z własnymi słabościami, bo jej liderzy mają na koncie znacznie więcej meczów niż ich rywale. Zabrakło niewiele, jednej czy dwóch wygranych akcji, może trochę szczęścia. Wygrała jednak drużyna lepsza.
Czwarty mecz zostanie rozegrany w niedzielę o godz. 20 w Jastrzębiu-Zdroju.
PGE Skra - Jastrzębski Węgiel 2:3
Sety: 25:23, 17:25, 25:19, 18:25, 10:15
PGE Skra: Uriarte, Conte, Wrona, Wlazły, Winiarski, Lisinac, Piechocki (libero) oraz Marechal, Brdjović, Tille (libero), Włodarczyk, Kłos
Jastrzębski Węgiel: Masny, Gierczyński, Kosok, Łasko, Bartman, Pajenk, Wojtaszek (libero) oraz Malinowski, Quesque, Filipow, Czarnowski, Popiwczak
Play-off: 2:1