Nie ma chyba w Europie klubowej drużyny, która miałaby w kadrze tyle siatkarskich gwiazd co Cucine Lube Civitanova. Wszyscy znają Ivana Miljkovicia, Osmany Juantorenę, Jenię Grebennikova czy serbskich środkowych: Marko Podrascanina i Dragana Stankovicia. A w rezerwie byli Simone Parodi czy Alessandro Fei, gwiazdy lekko już przygasłe. Poza tym w podstawowym składzie nie było ani jednego rodowitego Włocha, choć Miljković i Juantorena mają obywatelstwo.
Wrażenie lekko oszołomionych sprawiali bełchatowianie, którzy już przed pierwszą przerwą techniczną przegrywali 5:8. Trener Miguel Falasca ratował się zmianami. Skutecznie, bo sygnał do walki dał Marcel Gromadowski, który przed spotkaniem dowiedział się, że został ojcem. Mariusz Wlazły, który miał kłopoty w ataku, nadrobił to blokiem, wybijając siatkówkę z głowy Klemenowi Cebuljowi. Przewaga Lube topniała błyskawicznie i doszło do pasjonującej końcówki. PGE Skra obroniła cztery meczbole, sama miała dwa, ale skapitulowała, bo naprzeciw siebie miała Juantorenę. Kubański Włoch pokazał, dlaczego jest jednym z najlepiej zarabiających siatkarzy na świecie.
W naszym zespole liderem jest Wlazły i to od niego powinno zależeć najwięcej. Ale bełchatowski as nie miał w środę swojego dnia w ataku. Wyręczali go lewoskrzydłowi: Nicolas Marechal i Facundo Conte. Ten ostatni w drugim secie atakował dziesięciokrotnie, zdobywając siedem punktów. Przyćmił Juantorenę, którego skuteczność spadła z 90 do 50 proc.
I znów, tak jak w premierowej partii, różnicę robił blok. PGE Skra zdobyła nim odpowiednio sześć i pięć punktów, a przeciwnicy w sumie dwa. Chęć uniknięcia rąk bełchatowian sprawiała, że zawodnicy Lube podejmowali większe ryzyko, czego efektem były cztery pomyłki. Dodatkowo zdenerwowali się, bo - ich zdaniem - sędzia nie widział, że piłka dotykała palców.
Juantorena nie jest maszyną i sam meczu nie wygra, zwłaszcza gdy naprzeciwko ma wyrównaną drużynę. Miljković wspierał go tylko zagrywką, a słoweński wicemistrz Europy co rusz przekonywał się, jak blokuje Wlazły. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nieoczekiwany przestój, podczas którego nie skończyli żadnego z czterech ataków, tracąc trzypunktowe prowadzenie. Doświadczona drużyna, jaką jest Lube, nie wypuściła szansy. Trudno jednak marzyć o wygraniu seta ze skutecznością 32 proc. Czasami udaje się to w kobiecej siatkówce, ale w męskiej - nigdy. I znów PGE Skra musiała gonić
wynik. Było to trudne, ponieważ przeciwnicy bardzo dobrze serwowali. Juantorena, Cebulj, Stanković i Miljković ostrzeliwali bełchatowian, nie pozwalając im dograć piłki nawet w pobliże siatki. Słaby dzień miał też Uriarte, zaskakująco niedokładny w rozegraniu.
Gdy z trzech punktów przewagi gospodarzy zrobiły się cztery straty (10:14), Falasca nie wytrzymał i wymienił połowę składu. Bo mimo kontuzji Grebennikowa szansa na zwycięstwo uciekała błyskawicznie. Nie dlatego, że Lube grało bardzo dobrze, ale PGE Skra wyjątkowo słabo. Tak sparaliżowanej drużyny nie pamięta chyba 90-letni pan Marian Stankiewicz, pracownik klubu! W takiej formie żadna z tych drużyn nie zasługuje na miano faworyta Ligi Mistrzów. Może z okazji zbliżających się
mikołajek rozdawały sobie prezenty. Gospodarze byli bardziej hojni i pozwolili Lube zrewanżować się za porażkę z
lutego. Pozytywy były dwa: bełchatowianie już nie mogą zagrać gorzej, a po drugie, wrócił już na boisko Michał Winiarski, na razie tylko do przyjęcia. W kolejnym pojedynku -
1 grudnia - zmierzą się w Atlas Arenie z Knack Roeselare.
PGE Skra - Cucine Lube 1:3
Sety: 28:30, 25:18, 21:25, 20:25
PGE Skra: Uriarte 2, Conte 17, Wrona 12, Wlazły 13, Marechal 13, Kłos 5, Milczarek (libero) oraz Janusz, Gromadowski 6, Piechocki (libero), Winiarski, Lisinac, Rodriguez 1
Cucine Lube: Christenson 2, Juantorena 21, Podrascanin 11, Miljković 11, Cebulj 14, Stanković 6, Grebennikov (libero) oraz Parodi, Fei 1, Corvetta