W połowie pierwszego seta można było się zastanawiać, czy goście zdołają zdobyć 20 punktów. Rzeszowianie nie byli w stanie zatrzymać doskonale serwujących gospodarzy: w ataku szalał
Mariusz Wlazły, a Michał Winiarski blokował jak za najlepszych czasów. Ale najlepszą odpowiedzią na trudne zagrywki jest odebranie rywalom pewności przez własne trudne serwy. Resovię poderwał Bartłomiej Lemański, dzięki któremu odrobiła cztery punkty, zaś po asie Thibault Rossarda był remis (16:16).
Okazało się, że naciskani bełchatowianie stracili skuteczność. Nikołaj Penczew, który świetnie rozpoczął mecz, zupełnie stracił skuteczność w ataku, Winiarski z pięciu prób w ataku zdobył tylko punkt. Żaden z przyjmujących nie przekroczył 30-procentowej skuteczności. A że nie było dobrego przyjęcia, Nicolas Uriarte nie mógł skorzystać z ogromnego atutu, jakim jest Srećko Lisinac. Serb w pierwszym secie zbijał tylko dwa razy! Sam Wlazły to było za mało na rozpędzoną Resovię, nawet gdy atakował nad blokiem.
Kolejną partię w szóstce zaczął Artur Szalpuk, a po kilku akcjach dołączył do niego Bartosz Bednorz. Jednak rozpędzeni goście nie zamierzali poprzestać na prowadzeniu. Świetnie serwowali Rossard i Nowakowski, w ataku błyszczał Marko Ivović, a gościom sprzyjało szczęście, co akurat nie powinno dziwić, bo ono jest przy lepszych. W PGE Skrze Wlazłego wsparł w ofensywie Szalpuk, jednak nic się nie dało zrobić, bowiem rzeszowianie byli lepsi.
Następnie była dziesięciominutowa przerwa, podczas której kibic Asseco Resovii oświadczył się fance PGE Skry. Zawodnicy drużyny prowadzącej jej nie lubią, bo wybija z rytmu. Dla słabszych jest okazją do odbudowania się. I ta teoria zdawała się potwierdzać. Przede wszystkim bełchatowianie poprawili przyjęcie, więc Uriarte mógł częściej wykorzystywać Lisinaca, a jego skrzydłowym było łatwiej, ponieważ nie musieli zmagać się z potrójnym blokiem. Dobrze grał Szalpuk (10 pkt po dwóch setach), zwłaszcza przy kontrach i po wystawach czytelnych.
Jednak animuszu bełchatowianom wystarczyło tylko na trzeciego seta. W następnym znów rzeszowianie wrócili do takiej gry, jak na początku spotkania. Bardzo dobrze serwowali, w ataku mieli więcej atutów, bo wszyscy trzej skrzydłowi regularnie zdobywali punkty. Wśród gospodarzy było za dużo słabych punktów, a największym było przyjęcie zagrywki. Uriarte, a później zastępujący go Marcin Janusz rzadko mieli okazję rozgrywać spod siatki: zazwyczaj biegali za
piłką po całym boisku. A wtedy trudno o kombinacyjną grę. Poza tym zdesperowani gospodarze starali się serwować bardzo mocno, rzadko trafiając w boisko.
Tak więc po trzeciej kolejce z faworytów niepokonana jest tylko Asseco Resovia, która w meczu na szczycie wygrała zasłużenie. Była drużyną lepszą od nierównej PGE Skry. Co ciekawe, takim samym
wynikiem zakończyło się spotkanie rozegrane w
Bełchatowie przed rokiem. W kadrze gospodarzy był już Bartosz Kurek, jednak na boisku się nie pojawił z powodu zaległości treningowych.
PGE Skra - Asseco Resovia 1:3
Sety: 23:25, 18:25, 25:19, 20:25
PGE Skra: Uriarte, Penczew, Lisinac, Wlazły, Winiarski, Kłos, Milczarek (libero) oraz Pechocki (libero), Szalpuk, Bednorz, Janusz, Gladyr
Asseco Resovia: Drzyzga, Perrin, Lemański, Rossard, Ivović, Nowakowski, Wojtaszek (libero) oraz Dryja, Możdżonek, Tichacek, Schöps