Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Skontaktuj się z nami
Nasi Partnerzy
Inne serwisy
Latem kibice ŁKS mieli wielkie powody do radości. Po 30 latach do ekstraklasy awansowali koszykarze, a zaraz po nich wyczyn ten powtórzyli piłkarze. To były wielkie chwile dla najstarszego klubu w Łodzi i jego fanów. Tym bardziej że w najwyższej klasie rozgrywkowej były też koszykarki ŁKS, a Widzew mógł się pochwalić tylko dwoma drużynami w ekstraklasie ? piłkarską i koszykarską kobiet. Satysfakcja była więc podwójna.
Ale nie tylko kibice ŁKS mieli powody do radości. Cieszyć się mogli fani całego łódzkiego sportu, bo w najwyższej klasie rozgrywkowej rywalizowali jeszcze rugbiści Budowlanych oraz siatkarki Organiki. Dawno nie było tak dobrze...
Po wielkiej fecie przyszła liga, która kibiców, działaczy, trenerów i piłkarzy ŁKS sprowadziła na ziemię bardzo szybko. W trzech pierwszych meczach sezonu drużyna z al. Unii straciła aż jedenaście goli nie strzelając żadnego. Najpierw pracę stracił trener Andrzej Pyrdoł, a później jego następca Dariusz Bartkowski. Dopiero Michał Probierz wyciągnął drużynę z dołka. Ale to nie mała liczba punktów była głównym zmartwieniem szefów spółki, tylko pustki w kasie. Rosły długi wobec piłkarzy i pracowników klubu, a także wobec miasta. Na początku grudnia magistrat obliczył zadłużenie ŁKS S.A. na ponad 700 tys. zł.
Filip Kenig i Jakub Urbanowicz, którzy w 2010 roku kupili klub, od dawna nie ukrywali, że nie stać ich na jego prowadzenie i chcą go sprzedać. Tyle że nie było i wciąż nie ma chętnych. Co prawda wstępne zainteresowanie wyrazili Marek Profus i Andrzej Grajewski, ale szybko się wycofali.
Niedawno szefowie ŁKS opublikowali plan naprawczy dla klubu. Jak zaznaczyli, może się on powieźć tylko pod warunkiem, że na znacznie obniżenie pensji i wypłatę zaległości w ciągu siedmiu lat zgodzą się piłkarze. ŁKS ma dokończyć rozgrywki możliwie najmniejszym kosztem. Szefowie klubu zaznaczyli jednak, że jeśli ich plan się nie powiedzie, to będzie to oznaczało upadek sekcji piłkarskiej.
Sekcja koszykówki męskiej też należy do spółki Keniga i Urbanowicza. Początek sezonu miała jednak zdecydowanie lepszy niż piłkarze. Wzmocniona trzema Amerykanami drużyna w pierwszym meczu sezonu sensacyjnie pokonała Anwil Włocławek i wydawało się, że będzie w stanie choć trochę namieszać w lidze. Równie sensacyjna była frekwencja ? pamiętne spotkanie z Anwilem oglądało około 6 tys. kibiców. Gdy niedługo potem do Atlas Areny na próbę bicia rekordu frekwencji przyszło 9 tys. osób, koszykarze ŁKS mogli ze zdumienia przecierać oczy. Później było już tylko gorzej...
Koszykarska sekcja należy do tej samej spółki co piłkarska, więc kłopoty piłkarzy odbiły się także na niej. A co za tym idzie ? zaciskanie pasa zaczęło się także u koszykarzy. Pożegnano Amerykanów, którzy zarabiali połowę tego, co cała drużyna. Oczywiście ełkaesiacy przegrywali mecz za meczem, a hala zaczęła pustoszeć. Ostatnie spotkanie w Atlas Arenie oglądało już tylko około tysiąca osób.
Scenariusz dla koszykarskiej sekcji nie jest jednak tak czarny, jak piłkarskiej. Ale tylko dlatego, że jej roczny budżet jest około dziesięć razy mniejszy. W porównaniu z innymi klubami z TBL sytuacja w ŁKS i tak jest jednak najgorsza.
Tak naprawdę drużyny z al. Unii nie powinno być w Ford Germaz Ekstraklasie, bo spadła z niej rok temu. Gra w niej tylko dlatego, że Mirosław Trześniewski, wieloletni trener i działacz ŁKS, kupił dziką kartę.
Mimo świeżych wspomnień z ostatnich rozgrywek, na początku obecnego sezonu Trześniewski obiecywał, że drużyna będzie walczyć o miejsce w górnej połówce ligi. Szeptano nawet o medalu. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, bo w ŁKS nie ma pieniędzy na utrzymywanie zespołu. Efekt? Koszykarki zaczęły strajkować, a nawet nie pojechały na mecz z CCC Polkowice. Oficjalnie z powodu choroby większości z nich, które jak na komendę zachorowały. Nieoficjalnie ? można się domyśleć.
Prognoza na nowy rok? Wygląda na to, że sukcesem będzie nie to, że drużyna wygrała jakiś mecz, ale to, że w ogóle na niego pojechała. Dokończenie rozgrywek wcale nie jest to takie oczywiste.
Gdyby spełniały się wszystkie obietnice szefów Widzewa z ostatnich lat, to drużyna grałaby dziś co najmniej o mistrzostwo Polski, a w pomieszczeniach biurowych nowego stadionu wisiały złote żyrandole. Działaczom klubu z al. Piłsudskiego przez lata łatwo wydawało się pieniądze jego właściciela. Ale gdy Sylwester Cacek zakręcił w końcu kurek z pieniędzmi, okazało się, że prowadzenie profesjonalnego klubu, to nie zabawa w Football Menegera. Rosły długi wobec piłkarzy, bo nie było z czego płacić im wygórowanych pensji, rosły też długi wobec miasta za dzierżawę stadionu.
W konsekwencji młodzi szefowie Widzewa musieli zmienić politykę: medialną ? bo spokornieli, nie porównują już klubu do Realu Madryt i nie wspominają już o budowie wielkiego Widzewa, oraz sportową ? teraz będą stawiać tylko na młodych piłkarzy, jak 18-letni Mariusz Rybicki z czwartoligowego SMS-u Łódź. Oczywiście sprowadzać za darmo albo za bardzo małe pieniądze.
Jeśli wierzyć działaczom to jedynym ratunkiem dla klubu jest sprzedaż Riku Riskiego, a także wyegzekwowanie pieniędzy za transfer Marcina Robaka do Konyasporu sprzed niemal roku. ? Wtedy powinniśmy wyjść na zero ? mówił niedawno Mateusz Cacek, wiceprezes klubu.
W Widzewie nikt już nie ukrywa, że jest biednie i potrzebna będzie sprzedaż piłkarzy z pierwszego składu, przede wszystkim Brazylijczyka Dudu.
W 2009 roku klub cieszył się z awansu do ekstraklasy, a już rok później z Pucharu Polski i gry w Lidze Mistrzyń. Gra w Europie odbiła się jednak czkawką, bo klub zamiast na niej zarabiać, musiał do interesu dokładać, i to niemało. Efekt? Marcin Chudzik, prezes klubu, przyznał ostatnio, że dopiero niedawno zapłacił miastu za wynajem hal w 2010 roku. Długi za ten rok rosną, także wobec siatkarek, które ostatnią pensję dostały w październiku. Kłopoty klubu są tak duże, że niedawno rozważano nawet możliwość wycofania się z rozgrywek PlusLigi.
O sytuacji w Budowlanych najlepiej świadczy przypadek Karoliny Kosek. Gdy w połowie grudnia największa gwiazda łodzianek odeszła z drużyny w klubie zamiast smutku była radość. Bo Kosek nie trzeba już płacić. W Budowlanych doszło już nawet do tego, że siatkarki same zaczęły szukać sponsorów. Organika, która wspierała klub w ostatnich latach, właściwie wycofała się z finansowania.
Chudzik nie ukrywa, że 2012 rok będzie dla Budowlanych bardzo trudny. Rozgrywki pewnie uda się dokończyć, ale o walce o wyższe cele można zapomnieć.
Sekcja koszykarka Widzew działa odrębnie od piłkarskiej spółki, a jej szefowie postępują bardzo rozważnie ? płacą zawodniczkom tyle, ile mogą, nie żyją ponad stan. To oczywiście oznacza, że drużyna walczy o utrzymanie.
W klubie trochę narzekają na finanse, ale i tak drużyna z powodzeniem gra w lidze. Jest to możliwe tylko dlatego, że rugby to w Polsce cały czas sport półamatorski.
Zła sytuacja łódzkich klubów w skali kraju nie jest czymś zaskakującym. Kryzys dotknął nawet uchodzącą za bogatą Legię Warszawa, w której są opóźnienia w wypłatach. W klubie nie ukrywają, że aby zrównoważyć budżet, muszą sprzedać dwóch piłkarzy z pierwszego składu.
?Na bogato? jest właściwie tylko tam, gdzie pieniądze wykładają państwowe spółki, np. w PGE Skrze Bełchatów i Zagłębiu Lubin. Chociaż i tam zaczęli już podwójnie oglądać każdą wydaną złotówkę.
Kryzys to zapewne główny powód tego, że w łódzkich klubach jest tak źle. Ale nie jedyny. Często ? jak w Widzewie i ŁKS ? nie pomagają także ich niedoświadczeni w zarządzaniu sportowym biznesem szefowie. W ostatnich latach popełnili oni masę bardzo kosztownych błędów. Sami zresztą zaczęli się do nich przyznawać.
Na pewno specyficzna jest też sytuacja w samej Łodzi, w której przez lata sport był traktowany po macoszemu. Prywatne firmy nie paliły się, by inwestować w kluby swoje pieniądze. Swoją drogą nikt ich do tego specjalnie nie zachęcał.
Od lat bardzo narzeka się na miasto, które w opinii działaczy i kibiców nie pomaga klubom wystarczająco. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie magistrat, to niektóre łódzkie kluby dawno by upadły. Wystarczy wspomnieć, że obecnie winne są miastu blisko 2,5 mln zł. Wiara, że będą w stanie spłacić długi nie tylko wobec miasta, lecz także swoich zawodników czy pracowników, jest raczej bezsensowna. Sportowa Łódź tonie i nie widać nikogo ani niczego, co miałoby ją uratować przed zatonięciem.
Dawno nie było tak źle...